Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/087

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    — 77 —

    szonego przy układaniu, leżał Kuba, dawał baczenie na inwentarz i uczył pacierza Witka; często pokrzykiwał na niego albo i zasie szturchał biczyskiem, bo chłopak mylił się i latał oczami po sadach.
    — Bacz, coć rzekłem, bo to pacierz — upominał poważnie.
    — Dyć baczę, Kuba, baczę.
    — To czegój ślepiasz po sadach?
    — Widzi mi się, co są jeszcze jabłka u Kłębów...
    — Zjadłbyś! a sadziłeś je to, co? Powtórz „Wierzę".
    — Wyście też nie wywiedli kuropatwów, a wzieniście całe stado.
    — Głupiś! Jabłka są Kłąbowe, a ptaszki Panajezusowe, rozumiesz!
    — Aleście je wzieni z dziedzicowego pola...
    — I pole jest Panajezusowe. Hale, jaki mądrala, powtórz „Wierzę".
    Powtarzał prędko, bo go już kolana bolały od klęczenia, ale nie ścierpiał...
    — Widzi mi się, co źróbka idzie w Michałową koniczynę — krzyknął gotowy do biegnięcia.
    — Nie bój się o źróbkę a patrz pacierza...
    Kończył wreszcie, ale już nie mógł wytrzymać, przysiadał na piętach, wykręcał się na wszystkie strony, a zoczywszy bandę wróbli na śliwkach, śmignął w nie grudką ziemi i śpiesznie bił się w piersi.
    — A ochfiarowanie to zjadłeś kiej ulęgałkę, co?
    Powiedział ochfiarowanie i z wielką ulgą wziął się do śpiącego Łapy i jął z nim baraszkować.