Strona:Władysław St. Reymont - Z ziemi polskiej i włoskiej.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 85 —

czy wzgórz, folwarki w długich przejściach pomiędzy górami — a wszystko, jak morze, falujące złotawą zielenią zbóż, pokryte rudawemi plamami świeżo zoranej ziemi, polami żółtych rzepaków, ścianami białemi chałup i czerwienią cegły zabudowań dworskich. Wszędzie linje łagodne, spadki i wzniesienia spokojne i długie, profile miękkie i opłynięte pyłem słonecznym, i owiane opalowem powietrzem.
A pośród tego przepychu przestrzeni, wiosny i słońca, ten wielki, rozśpiewany tłum ludzi, idący z krzyżem na czele wskroś wszystkiego...
Wydaje mi się chwilami, że te śpiewy kształtują się w jakieś widmowe kontury, jako przejrzyste cienie ludzi, płyną przed nami w złotem świetle dnia, jak nieskończony korowód duchów naszych, utkanych z materji promienistej.

Wielgomłyny.

Nazwisko nic nie objaśnia, bo jest tylko jeden pierwotnie urządzony młynek na strudze, ledwie wlekącej się po piasku wody.
Wychodzą po nas ze straszliwie brzęczącą muzyką.
Kościół poklasztorny, przeładowany ozdobami, poczerniały, obwieszony przebutwiałemi obrazami.
W prezbiterjum wisi historja malowana Świętego Stanisława Biskupa, malowana w jednym, perłowym tonie.
Na sklepieniu i ścianach, przez warstwy wapna, przebijają się barwy i kontury fresków.