Strona:Władysław St. Reymont - Z ziemi polskiej i włoskiej.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 84 —

Na jednej ze ścian siedzi dwóch z waszecia, a pomiędzy nimi wiersz: „Dzień dobry kolego. Każ dać Co Dobrego. Każ dać, ale Zapłać. Bo kredyt Umarł. Bórg nie Żyje“, i t. p. i cała ta starannie malowana ścienna poezja aż się pstrzy od wielkich liter i znaków pisarskich.
Wyszliśmy w południe, w największy upał. Przeszliśmy znowu Pilicę i płyniemy morzem piasków, ale niedługo, bo zaczynają się wzgórza, droga idzie po spiekłej, gliniastej ziemi. Ogromne pola rzepaku kwitnącego ciągną się niby pasy jaskrawo żółtej materji.
Brat Serafin, który idzie z nami, pyta się z naiwnością szczerego Warszawiaka:
— Bracie, poco to tyle maku?
Wybuchamy śmiechem, a jakaś siostra ciągnie złośliwie:
— Do kluseczków, bracie, do ciasteczków warszawskich.
Seraf się rumieni i przyznaje, że nie jest w stanie rozróżnić łodygi kartofli od żyta. Bracia trochę przekpiwają z niego, ale on zaczyna znowu swoją pieśń zwykłą, o kościołach, księżach i nabożeństwach, więc się skupiają koło niego i idą w milczeniu.
Słońce leje wprost ogień na nasze obnażone głowy.
Bardzo ładną okolicę przechodzimy. Same motywy dla malarzy krajobrazów.
Góry okrągłe i wyniosłe stoją w jakiejś słonecznej glorji, doliny głębokie przecinają strumienie, zdaleka błyskające, partje lasów, wsie poprzyczepiane do zbo-