Strona:Władysław St. Reymont - Z ziemi polskiej i włoskiej.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 217 —

pływały i ginęły w cieniach naw, a tłum zaczął się czołgać na kolanach wokoło sarkofagu, tonącego w białawych dymach kadzideł i w złotej glorji świateł. Przy płycie marmurowej, osłaniającej trumnę świętego, podnosili się, dotykali płyty ręką, opierali na niej skronie, modlili się chwilę w skupieniu i przechodzili z twarzami rozpromienionymi, z jakąś cichością w oczach załzawionych. Długo snuł się ten łańcuch, i szmer modlitw, oddechów i westchnień rozbrzmiewał, to echa łkań rwały się z cieniów naw i płynęły otwartą kolumnadą pod sklepienia.
Odchodzi się i powraca — odchodzi się wprost zgnębionym nadmiarem piękna, pomysłowości i powraca, aby jeszcze raz duszę i oczy napaść widokiem tych arcydzieł. Świeczniki Riccia wysokie są co najmniej na dwa sążnie i mają ze cztery stopy u podstawy. Piętrzą się na nich w spiralnej procesji całe tłumy ludzkie: sceny z ewangelji, sceny ze współczesnego życia, sceny z mitologji: korowód dusz, ciał, nastrojów i krajobrazów — pochowanie Chrystusa wśród krzyków przejmujących rozpaczy tłumu, wśród bólów rzeszy całej i łez — Chrystus w otchłani, Chrystus na górze Tabor, Chrystus prowadzony na miejsce kaźni — tłum uczniów i wyznawców, oprawcy, rzymianie, żołnierze, krajobrazy, kobiety rozpłakane, twarze mściwe i zadowolone faryzeuszów; rozmaitość wyrazów, nastrojów, cała gama uczuć dusz ludzkich, a wszystko takie żywe, takie realne, takie natężone i pochłonięte akcją, miłością, bólem, nienawiścią, takie indywidualne i z taką potężną szczerością wypowiedziane, że się