Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

samo pochylony i z tym samym zakrzepłym uśmiechem na ustach.
— To okropne! Patrzy, a nie widzi! Mówiłam do niego, nie usłyszał. Dotykałam się jego rąk, zimne i sztywne jak u trupa! Boże mój! Boże! — zajęczała cicho.
Wyprowadził ją do okrągłego pokoju, silnie oświetlonego.
— Co jemu się stało? — zabłagała, chwytając go za ręce.
— Nie wiem! Czy Mr. Smith nic pani nie mówił? — Obawiał się tego.
— Mówił wprost straszne, straszne rzeczy!
— Spirytystyczne brednie, nie trzeba im wierzyć! Betsy! Betsy!
— A jeżeli to prawda? A jeżeli to ona temu winna?
Zrozumiał, kogo ma na myśli, lecz, nie próbując bronić, spytał wykrętnie:
— Cóż powiedział doktór?
— A jeżeli ona i Wandzię zaczarowała? — ciągnęła coraz lękliwiej.
— Widzę, że Ada nie oszczędziła pani swoich zabobonnych przywidzeń.
— Bo jeżeli to prawda? Jeżeli to wszystko prawda, co mówił Mr. Smith! — wybuchnęła przerażeniem. — Tak się teraz obawiam każdej nowej chwili, że wolałabym zaraz umrzeć. Nigdy, nigdy nie przypuszczałam... i czuję się tak bezbronna wo-