Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A jak wujcio nie przychodzi, to mamusia płacze. Nieraz już widziałam.
Opadła zpowrotem na poduszkę i, biorąc go za rękę, mówiła poważnie:
— Mamusia jest zupełnie sama! Tatuś wciąż chory, a ja przecież też nie mogę nic pomóc! Mamusi bardzo ciężko! Rozumie wujcio! — dodała.
Jakże w tej chwili stała mu się droga ta złota główka i te niebieskie, mądre oczy. Drgnęła w nim przebudzona nagle miłość ojcowska, i na usta przyszły słowa pełne przedziwnej czułości, kochania i troski serdecznej. Ogarnął ją ramieniem i całował z najgłębszą tkliwością, a dziewczynka wzruszona tą niespodzianą pieszczotą gładziła go rączką po twarzy i szeptała oczarowana i szczęśliwa:
— Wujcio taki dobry, taki kochany, i taki strasznie mój... jak tatuś.
— Jak tatuś... — powtórzył echowo, siadając na krześle.
— Naprawdę, wujciu! Naprawdę! — szczebiotała, nie puszczając jego ręki.
Słuchał radośnie tych wynurzeń, ale równocześnie jęła go nękać posępna myśl, że nigdy nie będzie mu wolno nazwać jej własnem dzieckiem.
Ściszyła naraz głos i zaczęła tajemniczo.
— Wie wujcio, Szwips przychodzi do mnie na noc!
Spojrzał pytająco, nie wiedząc, kto taki.
— To mój szpic! Mamusia powiada, że on mi się tylko śni... Ale wujciu, on naprawdę przy-