Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łaską. Kto jej nie osiągnie, nawozem jest tylko dla przyszłych pokoleń... Kto chce być, musi zabić własnego trupa; aby się mógł stać, musi zwalczyć życie i samego siebie. Nieśmiertelność płynie przez wszystko nieskończoną rzeką, ale nieśmiertelna jest tylko wola, prześwietlona łaską i powracającą tęsknią do Niego. Mówię za wiele i za mało równocześnie, daruj, streszczę się: oto rozeszły się nasze drogi na krzyżowym rozstaju, przy rozpiętem drzewie niechaj pozostaną trwożni i słabi, niechaj oczekują zmiłowania, my pójdziemy w otchłanie!
— Pycha jest wiarą twoją! — rzekł drżąco i wyszedł.
— Nie... nie... — szeptał Joe, pogrążając się w zadumie.
Zmierzch zaczął zwolna zapadać, turkoty ulic umilkły, oddalały się, światła jęły błyskać w mgłach przez nieruchome, oprzędzone w szarość drzewa.
Zenon spał snem równym i mocnym, przygaszone, lękliwe światełko przy jego łóżku żarzyło się złotym brzaskiem w ciemnościach, a reszta mieszkania zanurzała się w gruby, nieprzenikniony mrok.
Joe pozamykał drzwi, pospuszczał story u okien i długo stał w najgłębszem skupieniu, w niemej modlitwie, jaką odprawiał zawsze przed seansem, aż wreszcie poszedł do pierwszego pokoju i usiadł na podłodze obok kominka, wspierając się grzbietem o ścianę — w głębi, przez pootwierane drzwi i rozchylone portjery, widniał słaby zarys śpiącego.