Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dopiero na Piccadilly rozwiały się zupełnie te dźwięki, tonąc w tłumie ulicznym i zgiełku. Stanął bezradnie, rozglądając się po ulicy.
Po drugiej stronie, w świetle wystawy sklepowej, wyraźnie zobaczył idącą Daisy, pobiegł natychmiast za nią, nie mogąc się jednak zbliżyć, z powodu gęstwy ludzkiej, nad którą widział jej głowę.
— Niechaj się stanie, co się ma stać — pomyślał, zupełnie niezdziwiony tem spotkaniem, pewny już, że poto tutaj przyszedł, że tak być miało...
Szedł za nią o parę kroków zaledwie, nie zbliżając się nawet wtedy, gdy tłum cały gdzieś się podział, gdy szli jakiemiś prawie pustemi ulicami, że tylko ich kroki rozlegały się głucho, szedł za nią, jak jej cień nieodstępny i nigdy niezgubiony, jak konieczność...
Jakieś ulice przeszli, jakieś puste place, jakieś parki uśpione i pełne cichych szmerów, i po szerokich schodach wchodzili na jakiś dworzec kolejowy.
Kupił bilet do tej samej stacji, której nazwę ona przedtem rzuciła kasjerowi.
Nie krył się przed nią zupełnie, weszli do poczekalni prawie razem, ale ona, patrząc nań, jakby go nie spostrzegła, błądziła oczyma po jego twarzy, niby po rzeczy obcej, jak się błądzi po kamieniach przydrożnych i przedmiotach niespostrzeżonych; nie czuł się tem dotknięty, rozumiał, iż tak być musi, a nawet chwilami wydawało mu się, że