Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Siedzieli niemi, nawet mrs. Tracy nie wiedziała, co mówić.
Zenon zaś wyszedł, korzystając z tego, że profesorowie z Mahatmą na czele przenosili się do Reading Room’u, krzycząc i kłócąc się już na dobre.
Ale Joe nie powrócił jeszcze z Bartelet Court; było dość wcześnie, zaledwie dochodziła dziesiąta, lecz dziwnie nie chciało mu się tam jechać, czuł się niesłychanie znużonym, a ta ostatnia scena z Daisy rozstrajała go do reszty.
Rozważając jej dziwny, nierówny stosunek do siebie, tę chwilami lodowatą obojętność i te prawie wyzywające spojrzenia, a może i coś więcej, gubił się w niepewnościach, w jakiejś tajemniczej, niepokojącej mgle, pełnej zarysów, ledwie dojrzanych i męczących zagadkowością.
Nie zapalał w mieszkaniu światła, nie miał sił na żaden ruch świadomy, upadł w jakiś fotel i, zapatrzony w mętną, czarniawą noc, z której sączyły się złotawe brzaski latarni ulicznych, rozmyślał, chwiejąc się oczyma wraz z cieniem drzew, kołyszących się sennie czarnym zarysem po szybach.
— A jednak ona tam była! — myślał, spostrzegając ją znowu przed sobą, całą w pręgach, opasujących jej ciało, niby rojowiskiem krwawych wężów.
— Była tam, była! — powtarzał, sycąc oczy jej pięknością i sromem tego obnażenia, i tą bolesną rozkoszą stwierdzań, jakby się mścił nad nią,