Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 81 —

przesuwających się w nieskończonościach i rodzących może nowe istnienia i bóle nowe, w te orgje błysków i sił wszechmocnych, w te potęgi miotające się w otchłaniach, jak psy na łańcuchach elips swoich, i płynące w kosmicznych mgłach światów zdruzgotanych.
— Czemże ja jestem wobec tego ogromu? Cóż znaczę w tym wiecznym, nieustannym młynie!
Pociąg biegł z równą szybkością; mijał stacje, domki służby, światła strażnicze i jakby się śpieszył na spotkanie dnia, co się już zaczął zapowiadać płowemi blaskami obłoków. Księżyc zaszedł, tylko ta płowość roztapiała się coraz więcej w powietrzu. Ogromne lasy wychylały się z przepaści mroków i zwolna okręcały je puchy mgieł szarawych, a te długie szeregi latarń nad torem płonęły niby blado-zielonawe gwiazdy na tle perłowem zawieszone.
Jerzy wpatrywał się w lasy i czuł, że go przyciągają ogromnie te zarysy niewyraźne a potężne. Wysiadł na najbliższej stacji.
Oderwał się cicho, jak cień, od wagonów i prawie niespostrzeżony przez nikogo, poszedł ku tej zwartej ścianie olbrzymów, majaczących w oddaleniu. Szedł jakąś polną drogą, nie czując nic, prócz zdziwienia pewnego. Taki był teraz spokojny w głębi, że szedł automatycznie. Chłód go przejmował, bo mgły zimne, rozwleczone nad ziemią, przenikały go, a ta pustka, pełna mętnej ciszy przedświtu, mroziła martwotą. Wzdrygał się, jakby