Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 80 —

W kilkanaście minut już był na stacji. Zdążył jeszcze na pociąg i wkrótce już jechał. Wyjął rewolwer z kieszeni, aby mu nie przeszkadzał i wyciągnął się na ławce; chciał się przespać, ale sen nie przychodził.
Był sam w przedziale, przysłonił sobie światło i patrzył w przeciwległe okno.
Pociąg z hukiem bił w szyny i parł się naprzód. Jerzy uczuł się jakby w mocy potęgi ogromnej. Wstrząsał nim rozkoszny dreszcz lotu szalonego. Przymykał oczy i sam rzucał się w jakąś dal niezmierną; bez sił i bez pamięci poddawał się wrażeniu i szeptał z pewnym uporem:
— Nie wrócę! Nie wrócę! — I znowu otwierał oczy i trzymał je utkwione w przemykające krajobrazy, w plamy lasów, w czarniawe linje wiosek owianych ciszą i nocą, w srebrne źrenice stawów, odbijających światło księżyca i w te bezmierne, nieskończone pustynie nieba.
— A jednak tam nic niema, nic — szepnął z głębokiem przeświadczeniem.
— Tu, przygięta karkami do ziemi trzoda ludzka w bólu, w pocie, w znękaniu, pławi się w krwi wysiłków, hańbie, podłości — a tam — nic: wielka pustynia i wielka obojętność. Komu jest potrzebnem, żeby się to wszystko spełniało?
Zaczęły mu zalewać duszę opary nienawistnego buntu. Z bezwiedną trwogą patrzył w głębię przestrzeni, w migotliwe błyski gwiazd odległych; wsłuchiwał się w te jakby tęczowe szmery światów,