Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 74 —

jak czuć musi chwilami drzewo krępowane w rozwoju i przycinane przez dobrych ludzi gwoli ozdoby.
— Skarlałem. Rozmieniłem się na szarzyznę głupią cywilizowanego zgiełku; na wiewiórcze gonienie za własnym ogonem — i aż załkał z żalu gryzącego za swojem „ja“ zmarnowanem.
— Tak, tamten miał rację. Przeflirtowałem życie.
Rozłamał się wnętrznie jakby na dwoje — połową zatapiał się w rozkoszy zapominania subjektywnego, a drugą, mózgiem, snuł refleksję i wżerał się nagłem i ostrem poznawaniem w treść ogólnego życia. Przypatrywał mu się w niezmiernie dokładnych przekrojach, choć ból cichy litości przenikał go zwolna.
Co to za tragedja w tem, że wszystko jest farsą! Że wszystko jest cieniem, majakiem i blagą, blagą!
Gorycz pogardy głębokiej miał w kątach ust, a oczy zimno wypatrujące te wewnętrzne odbicia. I teraz, w tem podnieceniu, jakby w halucynacji jasnowidzenia, widział doskonale wszystkie marne sprężynki życia: wszystkie jaskrawo malowane łachmany odpadły pod jego ostrym wzrokiem, pozostał tylko nagi i przegniły szkielet całości: kankanjada pojęć, idei, żądz, haseł, interesów, zbrodni — przewalała się z brzękiem, tłoczyła, rosła i rozpadała się naprzemian w tym ciasnym i ciemnym kwadracie.