Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 73 —

Przepełniał go niezmiernie gryzący ból coraz jaśniejszego uświadomienia tych nędz, że aż drżeć począł pod nadmiarem poznania i uginać się.
Siedział jeszcze długo, rozmawiał, śmiał się nawet, ale robił to wszystko odruchami, siłą przyzwyczajenia, a w głębi te dawne ciemne chęci, zagłuszane kołowacizną miejskiego życia, wyłaniały się w świadomości i uprzedmiotowywały w tem jednem.
— Umrę! — powtarzał to sobie cicho podczas tej wesołej kawalerskiej zabawy, powtarzał i teraz, idąc wolno pustemi ulicami. Czuł dawno, że ta ostatnia chwila przyjść musi i przyszła teraz.
Dzisiaj umrę! I przez dziwne skojarzenie, splątało się to „dzisiaj“ z całym szeregiem lat upłynionych, że aż się zatrząsł ze wstrętu i nudy, jaką poczuł w przeszłości.
Wydało mu się, że życie to rodzaj kwadratów bez dna i dachu, zawieszonych w przestrzeni. Zobaczył to tak jasno, że poczuł szalony ból rozbijania się o boki ściśle zamkniętej przestrzeni, ból drapania się pod górę po karkach i ramionach, i ten tłok ciżby miażdżącej się wzajemnie, byle dostać się do otworu i ból tych, co już trzymali się krawędzi i patrzeli ogłupiałemi ze strachu oczami w wieczną noc, panującą dokoła. Jakby nie mogąc się utrzymać na powierzchni, zsuwał się do wnętrza, do własnych spraw i krzywd, jakich doznał od życia; przejmowało go dziwne spokojnością znękanie duszy wiecznie deptanej i przystosowywanej do potrzeb życia codziennego. Czuł,