Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 59 —

ściska im coraz więcej serca, że im przysłania oczy mrokiem i mózgi rozsadza — że ten cień cichy, to wampir, co im pije krew i życie, odpychając jedno od drugiego. Nie byliby w stanie przyznać się do tego przed sobą, jak obawiali spojrzeć się sobie w oczy, aby nie wyczytać i nie pokazać, nietylko tej dręczącej obawy, ale i myśli, jakie im się snuły.
Ona z tym powolnym, lekko kołyszącym się chodem, w którym występowały na jaw wszystkie wspaniałe linje jej ciała — teraz wydawała mu się jakąś niezgrabną, ciężką; a ta delikatna, klasycznie piękna twarz, maską zimną i bez wyrazu; przytem czuł do niej w głębi jakiś niewyraźny żal, któregoby nie umiał sformułować. A jej, pomiędzy jednym stanem trwogi a drugim, przemykały się przez duszę włókna udręczenia cichego, i zjawiała się w nagłem przypomnieniu twarz męża i rodziny.
— Musi być bardzo późno?
— Pierwsza! Boże! ależ ja muszę iść do domu, co tam pomyślą sobie, że mnie tak długo nie widać — mówiła, z rozkoszą znajdując choć w tem rodzaj usprawiedliwienia się przed nim. Słuchał z jakiemś pogardliwem skrzywieniem ust, lecz w nagłym, prawie ostatnim czułości przypływie, powiedział:
— Nie pójdziesz?
— Tak późno — to kiedy indziej... Broniła się z jakiemś upokarzającem uczuciem, i oboje