Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 36 —

Kto go postawił, nie można było się dowiedzieć.
Antoniego ogarnęło jakieś histeryczne rozdrażnienie. Nie mógł już panować nad sobą, tylko zaczął płakać spazmatycznie, głośne łkanie wydzierało mu się z piersi, nawet pewną ulgę mu to sprawiało. Zmęczenie fizyczne po tylu przebytych wzruszeniach ogarniało go sennością. Kuroński objął go z serdecznością wielką i całował.
— Poczciwy, dobry!...
— Nie całuj, gdybyś wiedział, ach, gdybyś wiedział! — i płakał jeszcze bardziej.
I byłby może wypowiedział napół przytomny wszystko, ale dziecko w przyległym pokoju zapłakało głośno. Kuroński się zerwał i pobiegł, a jemu ten płacz wydał się jakby ostrzeżeniem z drugiego świata.
Płacz przycichł. Kuroński wrócił i zaraz poszli spać do pokoju, położonego tuż przy dziecinnym.
Antoni natychmiast prawie zasnął, ale w jakąś godzinę czy dwie obudził go jakiś cichy, jękliwy płacz. Uniósł się i nasłuchiwał: to Zosia płakała. Wstał, aby tam zajrzeć, i już doszedł do drzwi, gdy go doleciało ciche mruczenie piastunki i wciąż szeptane: „Mamusi! mamusi!“ Słuchał tego głosiku, w którym była i skarga, i żal, i senność, — jakieś ciepło nieznane zaczęło go przenikać, jakąś słodycz ogromną wchłaniał z tych brzmień.
Dziecko usnęło, i cisza znowu zapanowała, a on wciąż stał pod drzwiami. Pragnął raz jeszcze usłyszeć ten szczebiot, przejmujący go taką