umarła, umarła!... i nie zapomnę tej chwili nigdy, nigdy nie potrafię — nigdy!
Kuroński opowiadał urywanym szeptem, jakby bojąc się głośniejszym dźwiękiem przywołać więcej wspomnień. W tem jego opowiadaniu bezładnem był nawet spokój pewien, przez który czuć było duszę zranioną śmiertelnie i rozpacz jałową szamotania bezsilnego.
Antoni słuchał i czuł, że te słowa jak nóż raz po raz zatapiały się w jego sercu i że temi ranami ulatuje mu życie. Słuchał bez łez, bo zalewały mu serce. Przeżywał to opowiadanie. Widział ją stojącą, widział, jak piła, słyszał ten krzyk w głębiach swego mózgu, zrywał się odruchowo, aby ją pochwycić i siadał przytomniejąc. Ta rozpacz Kurońskiego przepalała go do dna i nurzała w jakieś cienie, pełne widm halucynacji. Wstawał co chwila, chodził po pokoju i znowu siadał — nie miał już sił słuchać, ani patrzeć. Już po kilka razy przystawał i miał na ustach wyznanie, bo czuł potrzebę jakiegoś olbrzymiego zderzenia swojej duszy z czemś nowem, wstrząsającem, coby ją mogło oderwać od tego wyczuwania jednego nastroju, i że co bądźby się stało potem, mniejby cierpiał, wyzbywszy się udręczenia, wypowiedziawszy się — ale zawsze w porę zdołał się zhamować. Pogardzał sobą za słabość. Podły! podły! podły! — krzyczał do siebie, aż mu serce pękało z napięcia, ale milczał.
...Wypiła zamiast lekarstwa od kaszlu, kwasu saletrzanego, który stał w takiej samej butelce.
Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/39
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 35 —