Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 179 —

się cicho, bo na wszystkich twarzach leżało religijne namaszczenie. Po barszczu z kartoflami, Marcycha podała śledzie opiekane w mące na oleju, grzyby smażone, kapustę ze śliwkami, potem kluski z makiem, a naostatku racuszki na oleju, bo chłopi w wigilję nie używają nabiału. Wszyscy jedli dosyć łapczywie, tylko Kubicki nie mógł przełykać, tak go dusiło rozrzewnienie.
— Proszę panusia, toć nie honor ostawiać na misce! — prosił Wawrzon.
— Nie ślacheckie to jedzynie, ale z dobrygo serca, to muszą pon przyjąć — dodała stara.
— Dziękuję, nigdy wam nie zapomnę, że jesteście tacy dobrzy!...
— A bo i pon lo nos taki, że i rodzony nie byłby lepszy i milszy. Pon już całkiem swojak.
— A bom i swojak, człowiek jestem taki, jak i wy, i lepiej mi pomiędzy wami, lepiej...
Zamilkł, ale było mu coraz cieplej i coraz zaciszniej; gorycz, żal, osamotnienie odchodziły gdzieś na lasy, a on czuł, że mu teraz bardzo dobrze, że jest jakby z rodzonymi i serdecznymi... Ten świerszcz, ćwierkający za kominem, ten stół, ci ludzie, ten nastrój, ta cisza wokoło, przerywana tylko trzaskaniem płotów i skomleniem psów, hukiem przebiegających pociągów; te oczy rozradowane i dusze pełne dobroci, — wszystko to przywodziło mu na pamięć dawne jakieś obrazy rodziny, dzieciństwa, i przenikało go czułością melancholijną.