Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 178 —

Kubicki porwał się z łóżka i patrzał na chłopa nieprzytomnemi oczyma.
— Może pon do nos pódą na wilije, już tam kobita nasykowała, co mogła, przecie pon nie pogardzi... przecie zawdy mili choćby z chłopamy kiej samymu.
— A... dobrze... dobrze... — nie mógł więcej nic powiedzieć ze wzruszenia, jakie go ogarnęło.
— Poczciwi, dobrzy... — myślał z serdeczną wdzięcznością i poszedł na drugą stronę.
Marcysia stała przed sienią i wyglądała pierwszej gwiazdy.
Cisza... Niebo pogodne i przysłonione zwojami mgieł, przestrzeń biaława majaczeje nieobjętym ogromem. Z okien chałup biją łuny; czasem żóraw zaskrzypi przy studni, zachrupocze śnieg pod nogami, albo gont lub płot trzaśnie na mrozie, i znowu cisza, rozlewająca w sercach spokój słodki.
— Hej! jak tu dobrze, przestronno i spokojnie, hej!
— Już są gwiazdy — szepnęła Marcysia, wchodząc.
Wawrzon z opłatkami na talerzu podszedł do Kubickiego. Zaczynają się łamać, postacie się chylą, ramiona się obejmują, usta szepczą, a w oczach błyszczy rozradowanie dusz wierzących i pobratanych.
Snopek żyta stał w kącie, a na białem przykryciu stołu postawiła Wawrzonowa miski z kartoflami i barszczem na grzybach. Dzieci sprawiały