Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 118 —

kiego życia bez jutra, bez myśli i bez marzeń, dusza mu się wydzierała do słońca, zrzucała więzy, otaczała się światłem i drżała z nadmiaru wzruszenia, kołysana pragnieniem niepowstrzymanem, nadzieją i strachem jakimś...
Był olśniony i przerażony razem swoją zuchwałością pragnień.
Franek była to dusza na obraz przyrody, która po zimie ciężkiej, burzliwej, budzi się na wiosnę pod gorącem tchnieniem słońca — i nie wierzy, że nie może kiełkować, rosnąć, kwitnąć, żyć; zapomniała w nędzach zimy o przeszłej wiośnie. Więc nieśmiało i bezradnie wysuwa się z siebie, aż rozpętana ciepłem i swobodą, symfonją cudów bierze świat w swe dobroczynne posiadanie.
Franek ledwie mógł się doczekać końca przedstawienia i, wychodząc, zabrał z sobą Ulanę. Przeczytał ją w ciągu nocy kilka razy z rzędu; spłakał się nad losem opuszczonej i rozpłomienił jeszcze więcej do napisania sztuki, osnutej na tym temacie. Myśl, popychana przez ambicję, zwyciężyła doreszty przygnębienie moralne i apatję, w jakiej żył od tak dawna.
— Tak, napiszę, napiszę! — mówił do siebie.
Nie wiedział tylko, jak się wziąć do tego. Myślał, jak zacząć, od czego — nie wiedział. Pocił się z wysiłku, rzucał wszystko do djabła i powracał do tego samego. Był obezwładniony tem pragnieniem i olbrzymiał jednocześnie pod parciem