Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 106 —

— Widzisz, kulfonie! mówił zniżonym głosem do Franka. — To sztuka! — i odszedł powtarzać wszystkim to samo.
Po skończonej próbie „charakterystyczny“ zaproponował spacer przed popołudniową próbą.
— Zaprowadzę was w jedno cudownie odkryte miejsce, gdzie dają kotleciki — no, caca — z sałatką po 15 kop. porcja. Ale powiadam państwu, delicje! Czegoś tak smacznego...
— Twój dziadek w szabas nie jadał.
— Wstawka się już chlapnął i bredzi.
— E, gdzieżtam, — oponował z miną żałosną komik — ani nawet kieliszka jednego, marnego kieliszka — nic! Na chęciach nie zbywało, ale...
— Vae victis przez pustki...
— W mózgownicy! W marmurze ryć taką prawdę — w marmurze.
— Jak to zaraz znać, żeś czyścił koturny profesorowi łaciny.
— Panowie, panowie, nie gryźcie się, bo i tak was gryzą...
— No! więc idziecie na podwieczorek? — pytał Garrick.
— Dobrze, dobrze, kiedy prosisz, to i owszem, no, bo prosisz!...
Garrick w milczeniu, acz niechętnie, skinął głową potakująco.
— Jakże nisko teatr upadł! naciągać swoich! — mruczał Wstawka, oburzony naprawdę.
Wyszli z teatru.