Strona:Władysław Orkan - Wskazania.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tya Marza jest nikt inny jak Święnta Maryja. I tak to sie powoli po latach — ludzie prości nauczyli „wierzyć”. Z dawnych „pogańskich zabobonów” pozostały w tradycji sny jakieś, mgliste przypomnienia — takiem to dziś odbicie Sobótek.
— Cicho! śpiewają.
Od jednych ogni ku drugim niesą się śpiewki tęskliwe.
Lecą wyznania śpiewne, odpowiedzi. Odpowiadają dziewczęta chłopcom — i naodwrót. Śpiewają pasterskie sprawy, znane lub słyszane.

— Kiedych cie uwidział
W zielonej ubocy,
Zamiłowały sie
W tobie moje ocy.
— Wtedy ja cie, wtedy,
Janicku, poznała,
Kiedyś owce zganiał
A ja wołki gnała...

Wierzchem idzie korowód pochodni. Gdzieś tam bucha ognisko wysokie.
Tatry tają w mglistej omroczy oddali.
Poświata półksiężyca osnuwa ciche osiedla.
Skądś dobiega żałosne zawodzenie skrzypiec, dyszą basy. Gdzieś przy ognisku tańcują.
Potworzyły się chóry dziewcząt i osobne chłopców. Rozśpiewała się noc. Jeno głosy dziewcząt mocne, pełne, niesą się daleko — a chłopców głosy słabsze,