Strona:Władysław Orkan - Herkules nowożytny.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— I ty także... przyjacielu? Bajki, mówię ci, bajki chodzą o Prometeuszu!... Wszystko jest bajka — i ty, i ja tutaj...
Rozległ się dzwonek — wołania — we drzwiach stanęło paru ze służby, wzywając do kolacji.
— Trzeba iść — rzekł malarz i podjął za ramię pijanawego dość Prometeusza.
— Czekaj... chciałem ci pokazać... Odejdźcie, niewolnicy... precz!
Rozchylił gors koszuli i rzekł z gestem odpowiednim, tajemniczo:
— Widzisz tę bliznę na sercu...? Tobie tylko, przyjacielu... Chodźmy.
Do stołu już zasiadano. Prometeusz zajął miejsce obok Irys i, czując na sobie badawcze spojrzenia, przybrał wyraz obojętno-ponury. Malarza usadzono przy szarym końcu.
Tu trzeba uzupełnić sprawozdanie reportera; iż w czasie kolacji lekki pogwar, jak brzęczenie pszczółek nad kwiatkami, unosił się nad stołem, i że zamiast trufli podano zwyczajne grzyby, zwane po naszemu sowy, pasztetu wcale nie było, a po kolacji podano jedynie wino i piwo bawarskie (szampan pił tylko reporter, w wyobraźni). Toastów zato było bez liku, i kwartet z trzynastu głosów na częste „niech żyją!“ z akompanjamentem solowym wszystkich osób.
Skoro już trzydziesty trzeci toast podniesionoa wypowiedział go mąż poważny i zacny, prezes