Strona:Władysław Orkan - Herkules nowożytny.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oczyma twarze — szukal krewnej istoty. Aż dojrzal w kącie malarza, którego mu dziś przedstawiono. Zbliżył się ku niemu i spytał.
— Cóż tu pan robi?
Malarz podniósł nań zdziwione oczy.
— Jestem na pańskiem weselu. Mialem już zaszczyt...
— Aha. No nic. Chodźmy gdzie... schowajmy się.
I pociągnął go za sobą do pustej, odległej salki.
Wybiegł i za moment wrócił z flaszkami.
— Urządzimy sobie knajpę... — nalał wina do szklenic. — Pij, przyjacielu!
Wychylił kielich jeden — drugi. Pragnął się wyraźnie upić. Malarz wciąż ze zdziwieniem statecznie akompanjował.
— Znasz pan moja historję? — zagadnął nagle Prometeusz. — No tak... bo to już historja wlaściwie...
— Znam... jakże... wiadomo powszechnie...
— Co pan sądzi o tem?
— Sądzę, że pan wiele musiał cierpieć...
...
— Za to bogowie odwdzięczyli się panu dniem dzisiejszym.
— Zemsta bogów jest słodką... pijmy!
Po chwili, czując, że coś dla wytlómaczenia się rzec potrzeba, począł:
— Widzi pan... mówią: wino podsyca żar bo-