Strona:Władysław Matlakowski - Wspomnienia z Zakopanego.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nurza się, trzpiota dziobem, pluska ogonem, aż krople pryskają w słońcu, jak grube, wielkie brylanty. To znosi go woda, leci przez grzywy fal i kaskady, ginie w załamkach, to znowu niedaleko zabieli świetlna, biała pierś jego. I nie ujrzałbyś go wśród śnieżnych fal i kaskad, wystających kamieni, odmętów, cichych płani i wirów, załamków szyby wodnej, gdyby nie bieluchna pierś tego przysadzistego, spłaszczonego ptaszka, co rzeźwi się i kąpie śród najtęższego mrozu, stanowiąc jedyny objaw życia w tem zimowem pustkowiu. A góral dodaje: „O, to mądry ptak, a jak go más złapić, to wnet furknie do dziury...“





20 listopada.

Po dniu gęstej mgły, mroku, smutku — dzień słońca, jasności, wesela. Świat jak z bajki. Cała dolina, ziemia, strzechy, mosty, słupki, kamienie, drzewa — oszadziałe grubą, mleczną szadzieliną, jak umaczane w śmietanie.