Tymczasem Fogelwander żałować począł, że się uniósł. Tajemniczy stosunek między Watażką a Szachinem, przestrach, z jakim pierwszy błagał o miłosierdzie, usilność, z jaką drugi nalegał na wydanie jakby upatrzonej ofiary — wszystko to naprowadzało Fogelwandra na domysł, że chodzi tu o zagadkę, której rozwiązanie może być zarówno ważne, jak ciekawe.
Nie chciał tedy od razu odstraszać Szachina i udaremniać może tym sposobem wyjaśnienie tajemnicy....
— Panie Szachin — dodał łagodnym tonem — zniecierpliwiłeś mnie do żywego, i dla tego się uniosłem. Ja nie odmawiam ci tego opryszka, bo cóż mi na nim zależy? ale poczekaj dni kilka. Dziś w nocy ruszam do Brodów, a skoro wrócę, załatwimy zaraz tę bagatelkę. Wiesz może, że pan Korytowski nie zna w służbie pardonu. Zakazał najostrzej rozrządzać hajdamakami samowolnie; a nie zechcesz przecie, abym za tego obszarpanego opryszka tracił mój traktament i mój złoty bandolet, bo to cały mój majątek, i tego mi nie zapłacisz.
Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/66
Wygląd
Ta strona została przepisana.
— 62 —