Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 44 —

Widząc w oczach oficera jeszcze ciągle wyraz oburzenia, mówił dalej:
— Czemu się pan gniewa i czemu się pan dziwi? Panie oficerze. bierzmy interes spokojnie. Co w tem strasznego i złego? Czy ja tych jeńców na rzeź kupuję? Chcę ich kupić do roboty.... Co lepiej: czy ich sprzedać, czy okrutnie wytracić?... Już i tak na całej drodze do Kamieńca konie iść nie chcą, co drzewo to wisielec, co miasteczko to pale, a na nich opryszki. Niech pan kapitan spokojnie rozważy.
Dziwna rzecz, Fogelwander istotnie rozważać począł. Argumenta Szachina, jeśli nie przekonały go to przynajmniej uspokoiły nieco pierwsze uczucie wstrętu i oburzenia.
Dostrzegł to natychmiast Szachin i zręcznie wyzyskując chwilę, mówił dalej:
— Jaki ich los we Lwowie, tych biednych jeńców? To prawda, ze oni nie mieli litości, to prawda, że krwi przeleli dużo — wszystko to prawda, ale oni przecież biedni. Mnie samemu kraje się serce, gdy się patrzę na nich. Mrą od głodów i od kijów żołnierskich, ży-