Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 35 —

coby uderzać mogło od razu powierzchownego obserwatora.
Ale przy bliższem wpatrzeniu się w tę fizyonomię, odkrywało się coś, co budziło wstręt i nieufność. Na ustach, które wyglądały, jakby mocno były zaciśnięte, drżał uśmiech dziwnie chytry, oczy małe i głęboko osadzone, albo maskowały się powiekami, albo strzelały spojrzeniem, które migotało szybko i niepewnie jak błyskawica, a wiecznie ruchliwe, nie dało się uchwycić w żadnym kierunku.
Był to jeden z tych dziwnych a rzadkich wzroków, które mimowoli przejmują nas obawą, niepokojem i nieufnością. Taki wzrok zdaje się nie patrzeć na nic, a widzi wszystko. Nie utkwi nigdy śmiało i spokojnie w oku drugiej osoby — pełza po niej jak szybka jaszczurka, lub miga się zdradliwie i błyskawicznie, jak ostry sztylet w ręku Włocha....
Człowiek ów, który tak niepostrzeżenie zjawił się w pokoju oficera, ubrany był w strój, którego narodowości trudnoby było oznaczyć z pewnością. Na