Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/365

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 361 —

— Dalibóg, mości rotmistrzu, aż się wstydzę i w oczy popatrzeć ci nie śmiem. Ale cóż pocznę biedny? Tak już twoją dragonią zamiatam, że aż mi samemu markotno, a cóż tobie dopiero?
— Mości generale, wierzaj mi, że z radością pełnię wszystkie, choćby najuciążliwsze rozkazy... — wtrącił Fogelwander.
— Grzeczny z waćpana kawaler; już ja to wiem, ale przecież niedowierzam prawie waszej ochocie służbowej... — Wczoraj dopiero wróciłeś mości rotmistrzu z dalekiego podjazdu ze swoją chorągwią, a dziś już znowu ściele się wam droga...
— Dokąd, mości generale, i czy dziś zaraz?
— Do Żwańca, i dzisiaj koniecznie.
— Będę gotów z moją chorągwią, proszę o ordynans.
— Widzisz panie grafie Fogelwander — mówił Witte — musimy odebrać naszego posła od Turków. Dostałem z departamentu nakaz, aby odbieranie pana posła naszego odbyło się okazale i z paradą przystojną; i jest w tem racya, jest wielka racya, bo wstydby był dla