Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 305 —

usta pachołka, właśnie w chwili kiedy tenże otworzył je do krzyku.
— Tylko od zaziębienia, tylko od zaziębienia!... — pocieszał Ogarek skrępowanego — noc teraz chłodna mógłbyś Waćpan Dobrodziej nabawić się kaszlu...
— Usuńmy go na bok — rzekł teraz Kwacki — i cofniemy się na chwilę do budy.
Wkrótce wszyscy cofnęli się na wskazane miejsce. W tejże chwili psy nadskoczyły, szczekając przeraźliwie.
— Dzięki Bogu — uspakajał Kwacki — psy ujadają więcej od srogiego głodu, niż z czujności. Karmią ich ledwie tyle, aby nie pozdychały. Szczekanie ich z początku nikogo nie zdziwi w domu, bo głodne bestye, skoro je spuścić z łańcucha, wyją i ujadają z głodu, aż uszy puchną. Kupiłem dla nich trochę łakoci; mam kilka kości, kilka świeżych baranich rogów; zaraz je na chwilę bodaj uspokoję.
Artylerzysta wydobył z pod słomy zapas kości, wyszedł z drewnianej budy, zawołał psy po nazwisku, uspakajał je, i rzucił dla każdego kość ogromną. Psy