Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 240 —

o los kobiety, której nie mógł już wyrugować ze swej imaginacyi.
Pragnął, aby konfederaci jak najśpieszniej na Lwów uderzyli, aby szturm natychmiast się rozpoczął, i aby już znowu odzyskać mógł swobodę. Śmierci się nie bał; drżał tylko przed dalszą zwłoką lub przed raną, któraby go mogła na długi czas przykuć do łoża...
Całą noc błąkał się Fogelwander po wałach klasztornych nadsłuchając, czy z której strony miasta nie odezwą się strzały... Ale miasto było ciche i głuche, i spoczywało spokojnym snem pod prześlicznem gwiaździstem niebem. Tylko wołania straży fortecznych, tylko hasła odbierane od rontów nocnych przerywały milczenie.
Powoli blednąć poczęły gwiazdy i wschód rozgorzał rubinowem światłem, a nieprzyjaciół nie było... Niestety nie było ich na drugi i trzeci dzień jeszcze... Konfederaci o kilka mil pod Lwowem rozłożyli się obozem, oczekując posiłków i spodziewając się przybycia szlachty sanockiej i przemyskiej, co przystąpiła świeżo do Barskiego związku....