Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 220 —

Mnich trzymał w ręku dukaty i milczał, jakby z wielkiego zdziwienia.
— Ojcze drogi — rzekł Fogelwander — czy modlicie się i za tych, w których sercu szepcze głos pokusy, a słabi są, aby go stłumić?...
— Modlimy się synu... ale...
— O! to niech Bóg waszych modłów wysłucha!... przerwał dziwnym głosem Fogelwander.
Sędziwy mnich spoglądał na Fogelwandra ze zdziwieniem. Chciał przemówić, gdy Fogelwander nagle zapytał:
— Ojcze, czy z tej celi łatwo uciec?
— Cela ma silne kraty żelazne, mur gruby forteczny, okno leży wysoko. Cela ta leży od obronnej strony klasztoru.
— To dobrze; zapomniałem o tem — rzekł oficer. — Od dzisiaj będzie tu przychodził żołnierz i strzedz będzie drzwi od korytarza. Ale ojcze drogi, słowa kapłańskiego się trzymam! Aż do pewnego czasu wszystko jest tajemnicą!
I nie dawszy nawet odpowiedzi zakonnikowi, zniknął w długim korytarzu...