Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 216 —

się dowiedział od innych pojmanych hajdamaków, że mnie tu do Lwowa popędzono. Przylazła tu za mną gadzina... Chciał mnie od was kupić, jasny rotmistrzu, ale chybabyście Boga w sercu nie mieli, abyście krew chrześciańską mieli oddać na zgubę. Wolę ja tu zginąć od kuli, od pala, od szubienicy, jak już wola wasza...
Tu Trokim przerwał, podniósł głowę, wpatrzył się swemi małemi oczkami badawczo w Fogelwandra i rzekł po chwili namysłu:
— Chcecie mnie przedać, to przedajcie temu, kto da najwięcej... A ja ze wszystkich dam najwięcej. Przedajcie Trokima Trokimowi... Słuchajcież teraz dobrze. Zróbcie wy ugodę ze mną, jasny panie... Ja was zaprowadzę do skarbu, skoro na nogi wstanę. Podzielimy skarb na trzy części, na trzy równe, sprawiedliwe części. Jedna Bogu, druga wam, trzecia mnie...
— Bóg przeklął twój skarb, Trokimie — rzekł Fogelwander — mnieby on hańbę i klątwę przyniósł a tobie go na co?
— Kto to wie — odparł Trokim. —