Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 200 —

— Nie śmiejcie wy się, jasny panie — mówił dalej watażka, któremu nie uszedł uśmiech na twarzy oficera — bo to wszystko prawda szczera; co Trokim mówi.... Ja mam skarb, wielki skarb... Zkąd ja go wziąłem?... Alboż wy nie wiecie? Co tam bogactwa!! Aż człowiekowi w oczach świeci! Hej! były to czasy! Hulaliśmy po całej Ukrainie, po całem Podolu, wyprawiali się na Wołosze, na Tatarów, a zewsząd juczno wracali! Siedm lat hożych my tak wojowali sobie...
....Chodziliśmy kupą w trzydziestu, to była nasza banda. Jak bieda była, wracaliśmy na Sicz, tam się okupili, a byle znowu wiosna, dalejże na wyprawę! My nie należeli do regestrowych na Siczy, do żadnego kurenia mi się nie liczyli, tylko tak po własnej woli i na własną rękę chodziło się za łupem. W tej gromadzie było nas dwóch kampańczyków, ja i kozak Puk. Puk był najstarszy. Cośmy złowili, to szło częścią, na podział, częścią na Puka. Był zły człowiek i niesprawiedliwy ten nasz watażka, Puk; towarzyszy byle czem zbywał, a sobie garnął bogactwa....