Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 187 —

Salomona, clavicula Salomonis, a stary patrzał na mnie z głęboką wiarą i podziwem. Rozumny jeśli nie wyzyska głupca, sam staje się głupcem. Owóż po długich korowodach dałem mu taką wyrocznię. „Widzę twoją córkę, tam kędy graniczny półksiężyc przebija się srebrem, na czerwonym pomoście, w rękach człowieka o kruczych włosach, który z dalekich pól i z dalekich lasów wędruje.“
— I cóż miała znaczyć ta odpowiedź kabalistyczna? — zapytał Fogelwander.
— Cha... cha... cha... — zaśmiał się awanturnik — alboż ja wiem? Powiedziałem, co mi na myśl przyszło, strzel mi pan w łeb, a nie objaśnię co to miało znaczyć.
— A Grek czy zadowolony był z takiej ciemnej odpowiedzi? — zapytał dalej Fogelwander.
Cospetto! i jak jeszcze! Pomyślał nad nią chwilkę, i nagle krzyknął radośnie, uderzył w dłonie, rzucił mi się w objęcia, ściskając tak silnie, żem się omal nie udusił i wołał:
— Już wiem! już wiem!
— Kiedy wiesz, to wybornie — po-