Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
181

i z wściekłością prawie a z siłą okrutną od siebie nas odpychał.
Dusza się nam w żałości onej krajała, a rady żadnej dać nie mogliśmy, więc zostawiliśmy go przy zwłokach, Panu Bogu to zostawując, aby go w tym srogim smutku pociechą niebieską pokrzepił. Kiedy wróciłem do domu, chodziłem tam i sam po izbie w serdecznej aflikcji, i świat mi nie był miły. Przyszła noc, ale spać nie mogłem, bo ciągle mi stał przed oczyma nieszczęśliwy mój kamrat i przyjaciel. Długo tak leżałem, rzewnie rozmyślając, i po północy już było. Nagle słyszę stukanie silne do drzwi moich i głosy proszące, abym zaraz otwierał. Porwałem się natychmiast, i z wielkiem zdziwieniem ujrzałem w progu pana generała Korytowskiego i starego Wartanowicza, ojca owej zmarłej panny.
— Mości rotmistrzu — ozwał się pan generał — przychodzimy tu w srogim kłopocie do Waćpana. Aksamicki, snać w demencją raptownie wpadłszy, właśnie przed godziną zwłoki swej zmarłej narzeczonej porwał i znikł bez śladu.
Krzyknąłem tylko z przerażenia, tak mi ta wiadomość zdała się okropną.
— Bierz Waćpan swych ludzi — mówił dalej pan generał — choćby wszystkich, pozwalam ci larum uderzyć, i rozeszlej na wszystkie strony, aby szaleńca schwytać!
W jednej chwili byłem w mundurze i wybiegłem wraz z starym Wartanowiczem na rynek, gdzie hauptwach był, w którym właśnie tej nocy dragoni moi straż trzymali pod komendą Zawejdy. Po dro-