Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
157

Non te bibunt mali Turcae,
Sed tota Christianitas!

W tejże chwili, wyraźnie jakoby na słowo Christianitas, Zapatan znowu tak okropnie kaszlać począł, tak głośno a tak przenikliwie, żeśmy się wszyscy ku niemu z przestrachem zwrócili. Był ten kaszel taki szpetny i nieludzki, że mi się zdało, jakoby się w nim odzywało i psie szczekanie i wołanie puszczyka, i gwizdanie wichru w kominie i rzegotanie żabie, a przytem oczy nieznajomego taką straszliwość przybierały, a tak się z twarzy pchały naprzód, że zdawało się, jako lada chwilę na stół wyskoczą. Na toż i kruk sobie jak pocznie wrzeszczeć a przedrzeźniać się: «Aratran! Metatran! Arrabet!» — owo istny tumult piekielny.
— Zakrztusiłem się, — ozwał się Zapatan, rzucając na kruka próżną butelkę, aż się w drobne pryski rozsypała z brzękiem okrutnym — to nic, Mościpanowie, zakrztusiłem się tylko! Ale kiedy Waćpanu smakuje to wino, czemu go nie pijesz? — dodał do Zawejdy i począł dolewać nam wszystkim.
Nie trzeba nas było prosić; piliśmy dalej to przedziwne wino, a za chwilę ogarnęła nas wszystkich taka szalona wesołość, że nuż wszyscy razem rozprawiać, nuż śmiać się, nuż się ściskać, a wołać i przeróżnie wyśpiewywać poczniemy. Co się zaś potem działo, już dobrze nie pomnę, a tylko jak przez sen mi się o tem coś marzy. Zdało mi się, jakoby jakowaś cudowna jasność spłynęła na izbę, jakobym ja sam w gorejącą, przejrzystą zmienił się postać, i jakoby gdzieś niewidzialne skrzypki i nieludzkie