Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
141

ani słówkiem oponować nie śmiał. Owo masz tobie złotą wolność, a szlachecką dostojność!
Tak ciężko po drodze biedując, nareszcie za łaskawą pomocą Bożą do Lwowa przymaszerowałem, a tak szczęśliwie, żem wszystkich ludzi i koni w najlepszym porządku i dobrem zdrowiu zachował. Trwał mi ten marsz całych dwa tygodni, a brałem się w niem na Górę, Mniszew, Kozienice, Sieciechów, Gniewoszów, Lublin, Krasnystaw, Zamość, Rawę i Żółkiew.
Nim jeszcze stanąłem we Lwowie, przydarzył mi się w marszu wypadek, którego opowieść zaraz tu kładę, bo nietylko sam przez się był dziwny, ale i później we Lwowie w jeszcze dziwniejszej historji miał swoją kontynuację i koniec. A już nie wiem, jak wam się ta moja przygoda wyda, i jaką tam o mnie z tej racji mieć będziecie opinję: czylim też mądremi na wszystko patrzył oczyma, czylim też to za dziwy miał nienaturalne, co albo omamieniem albo szalbierstwem było; bom ja prostaczek był i jestem, i rad to sam zeznaję; a jakem na co patrzył, tak też i w naracji mojej to mieszczę, niczego filozofją nie dociekając...
Kiedym z chorągwią moją do przedostatniej przede Lwowem stacji dojeżdżał, to jest do Rawy ruskiej, wyjechali przeciw mnie ludzie moi z szachownicy z podoficerem, aby szwadron do miasta wprowadzić i kwatery wskazać. Jakoś im tym razem fortunniej się powiodło, bo dla ludzi i koni znaleźli opatrzenie, a całą chorągiew tak składnie rozlokowali, że jej rozrzucać nie było trzeba na kilka