Strona:Voltaire - Refleksye.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jakże to, Boże! Dla racyi jednego lichego jabłka być wygnanym z raju, kędy można było wcale grzecznie żyć i używać?
W katuszy płodzić nędzne, występne dzieci, ofiary i katy w jednej niepodzielnej postaci?
Jakże to? — pytam.
Znosić wszystkie choroby, wszystkie klęski, konać w nędzy i bezsile, i ku pokrzepieniu, snadź dla odmiany — płonąć jeszcze wieczność w piekłach?!
Czy los ten — psia dola człowieka — była rzeczywiście naj-lep-szą?
Powiedźcie: „dobrą“ — „miłą“ — „piękną“ — ale nie „najlepszą!“
Być może — dla Pana Boga.
Leibniz poskąpił odpowiedzi, ale ksiąg nie poskąpił i pisał, pisał dalej ciężkie księgi, których sam nie rozumiał.
Niech katuszom tego świata zaprzeczy zdrowy, rozchichotany błazen — Lukullus, gdy wraz z przyjaciółmi i kochankami zasiada do boskiej uczty w sali Apollina. Ale i to pod jednym warunkiem: niech zawiesi okna swego pałacu od ulicy i jeszcze pod jednym warunkiem, aby nie dostał niestrawności, febry żołądkowej i wymiotów.
Cóż powiecie o źródłach tragedyi ludzkiej? Kto zgłębił jej otchłanie?
... W czwartym swoim liście mówi Pope, że cierpienia jednostki służą powszechnemu dobru. Szcze-