Strona:Voltaire - Refleksye.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie mając opory, musimy błądzić w labiryncie wątpienia i chwiejnych domysłów.
Nie mamy przecież w tej mierze żadnego — i to zgoła żadnego oparcia dla dokładnego poznania rzeczy. Jakże inaczej? Jestli ktoś, kto dotknął i pochwycił wzrokiem moment wcielenia się życia i myśli? Co wiedzą ojciec i matka o tajemnicy zarodu i spłodzenia dziecka?
Czy jest ktoś, ktoby, nie widząc, odgadł jako się to dzieje, że wykonywa ruchy, czuwa i sypia — chociażby wiedział — dlaczego.
Biedne lalki kierowane niewidzialną ręką na arenie świata — pajace! Co wiecie o sznurku, który wami wstrząsa ku uciesze bliźnich?
Jesteśmy mądrzy — strasznie mądrzy. Umiemy zapytywać bez miary i kresu: zali dusza myśląca jest „duchem“ czy materyą? czy jest przez nas stworzona, czy też powstała przy naszych narodzinach i czy pozostaje nieśmiertelną po krótkich szybko gasnących dniach ziemskiego trwania. Wzniosłe te, w niebiosa uderzające pytania, czem że są w istocie? Pytaniem ślepych do ślepych: „czem jest — światło“?

(D. Ph.)

— Gdy chcemy zbadać właściwości metalu, rzucamy go do tyglu.
Gdzież tygel — dla duszy?
Jedni mówią: Dusza — to Duch.
Czemże jest duch? To, o czem nie wiemy.