Strona:Voltaire - Refleksye.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gadaj mi, prawdo sześcioskrzydła poco jesteśmy. Ty, jasne, krwawe oko, co wszystko chłonie, wszystko pożera, wszystko przetapia na oczywistość — poco jesteś... komu ty służysz?

· · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Jeżeli poznanie jest szczęściem, czemu się jawisz spóźniony o całe życie?
Jeżeli jeszcze leżę na progu poznania, weź mnie w bramy słoneczne...
Jeżeli nie możesz, jesteś katem, mściwszym od ludzi.
Jesteś, który postrzegasz, który czuwasz przy chorym, nie czuwając nad chorym. Dałeś mi oto dowody wielkiej łaski. Wesołą mi zwiastowałeś nowinę. Brat mój kona ślepy, w kajdanach, na obczyźnie! Ale spojrzyj na mnie: Kto byłem — kto jestem!
Cóż ty potrafisz? Zbiornik światła i mądrości, — nie umiesz przeniknąć cielesnej powłoki; nic nie umiesz, nie jesteś, Duchu, zdolny...
— Bluźnisz... rzekł obywatel gwiazdy — i szałem twoim — doskonałość, zaprzeczenie biegu świata i nieskończonej przemiany jego form. Pieśń się wspina po szczeblach piękna, ale czy znasz ją, zanim dobiegła końca? Doskonałe są jeno groby — i skończonej pieśni milczenie. Widzisz — i my nie jesteśmy skończeni, choć wolni od twoich szałów: wszystko jest względne...
— Poznaję cię — rzekł Memnon przed śmiercią — jesteś beznadzieją me-ta-fi-zy-ki!