Strona:Voltaire - Refleksye.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Masz słuszność — rzekł z cicha sześcioskrzydly stały mieszkaniec gwiazdy. — Nas nigdy nie okłamią kobiety — kobiet nie znamy. Obywamy się bez jadła i napoju i dlatego nie możemy nadużywać tych darów bożych. Nie znajdziesz u nas złota, ni srebra, nie zdobywamy i nie tracimy. Jesteśmy bezcieleśni i nie obawiamy się króli, wierzycieli, poborców podatkowych, a nawet i satrapów.
— Jakże spędzacie czas — bez kobiet i uczty? Wielkie, ciężkie obłoki nudy muszą się unosić nad waszą gwiazdą.
— Czuwamy — rzekł Duch bez uśmiechu. — Czuwamy na innych globach. Przychodzę do cię z pociechą...
— Głupcze! Astralny głupcze! — krzyknął Memnon w pasyi. — Czemuś nie przyszedł ubiegłej nocy i nie uchronił mnie od szaleństwa?
— Nie mogłem — rzekła kornie istota bez głowy, nóg i ogona. Czuwałem gdzie indziej... Byłem... u łoża brata twego — Hassana.
Zaprawdę, wart jest większej litości. Król Indyi wtrącił go do lochu i kazał wyłupić mu oczy... I kona ciemny, w ciemnym lochu — śród ciemnych ludzi.
— Ale tyś jest jasny, — przejasny, ty, — bezcielesny mędrku... ty za kotarą każdej męki czuwający głuchoniemy świadku oprawców! Ty na rozstajach życia, szalu i śmierci ukazująca się zmarłym, zgaszonym, ciemniejsza od ciemnych i zbędna prawdo Poznania!