Strona:Voltaire - Refleksye.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w imię Jego Królewskiej Mości — spełniający wolę wierzycieli.
— Więc to tak? — po raz ostatni zapytał Memnon. — Więc tu nade mną, kto żyw, komu przyjdzie ochota, może ciosać kolki na głowie, na oku, na duszy, więc ja jestem rzecz powszechnego użytku?
— Tak jest — rzekł Rozsądek — jednego dnia i nocy przegraliśmy cześć, wiarę, oko i co ważniejsze: majątek, jednem słowem — życie.
— Tak jest — rzekł woźny sądowy. — Wzbraniam panu mieszkania, wzbraniam wszystkich rzeczy... I w imię Jego Kr. Mości sekwestruję te ruchomości i opieczęt.....
Ale Memnon już nie słuchał i nie pytał.
Ogromny — przeogromny głaz stoczył się z góry i przywalił sobą na zawsze źródlisko gniewu i zdumienia.

Zaszło już słońce. Śmiertelnie znużony, zwalił się na ziemię pod platanem i przymknął powieki.
Wczorajsza dziewczyna przechodzi tędy z swoim kochankiem.
... Wyszli znowu na łowy — myśli Memnon — z dziwnym nieznanym mu dotąd spokojem.
Ona spogląda przez ramię na leżącego pod drzewem człowieka... Poznaje... Coś szepcą i szybko odchodzą... Ale w drodze przystają na chwilę...
I Memnon słyszy dwugłos śmiechu oddalającej się pary łotrów...