Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

myki, polewał miodem pszczół, które przyswoił, wystawiał na słońce grona winne i z ziarn pszenicy, rodzynek i miodu robił budynie. Ale nic nie mogła skłonić Ewy do zapomnienia o nadzwyczajnych tortach, które za czasów swego rajskiego żywota zamawiała u cukierników niebieskich na swoje „five o clocki.
— Powiedz Mu jeszcze — dodawała Ewa — ze teraz pracujemy i cierpimy bardzo. Powiedz, że pragnieniem naszem jest Go zobaczyć chociażby raz jeden. Mąż mój i ja chcemy być pewni, że nie żywi już do nas urazy...
— Zrobię to, o co mię prosisz — odpowiadało skrzydlate dziecię, i rozwinąwszy skrzydełka, cherubinek znikał w obłokach.
Odpowiedzi jednak na kilkakrotnie przesyłane do nieba życzenia wciąż nie było. Cherubiny wprawdzie nie schodziły na ziemię, ale unosiły się w powietrzu. Ewa zaś dostrzegała twarze aniołów w przelocie. — Wiem, że jesteś tutaj, mój malutki — mówiła tonem wyrzutu — widziałam Cię przelatującego przed tygodniem.. Czy spełniłeś moją prośbę?
Anioły, do których się zwracała, zachowywały zazwyczaj milczenie lub odpowiadały kilku słowami bez znaczenia, jak dobrze wychowane dzieci, nie chcące kobiecie zrobić przykrości.
— Ale Pan musiał przecież dać jakąś odpowiedź? — nalegała Ewa.
Zdarzyło się jednego razu, że miała do czynienia z cherubinem równie pyzatym jak złośliwym, który na skierowane do siebie zapytanie odpowiedział:
— W istocie, Pani, odpowiedział coś, kiedy powtórzyłem Mu jej słowa:
— No proszę! ta para obwiesiów żyje jeszcze?
Ewa wolała myśleć, iż był to tylko złośliwy dowcip źle wychowanego dziecka. Niepodobna, ażeby, Pan tak się ordynarnie wyrażał. Jeżeli był nadal