Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zajmować się dziećmi, a nietylko myśleć o swoich strojach, ośmielił się kiedyś napomknąć Adam.
— Chciałbyś może, żebym chodziła nago? odpowiadała mu z godnością. Spojrzyj na wiatr — jest on przecież z pewnością mniej zajmującym odemnie, nieme? ciała, a jednak, gdy pędzi po drodze, otacza się natychmiast płaszczem kurzawy, a w lesie chmurą suchych liści...

III.

Od czasu do czasu wokoło folwarku Adama fruwał mały cherubinek, jak gołąb zbłąkany. Uciekłszy na kilka godzin z chórów niebieskich, do których należał, odważył się zejść na ziemię. Był przekonany, że mu tej wycieczki nie wezmą w niebie za złe, skoro opowie Panu to, co widział, i co się działo z mężczyzną i kobietą od czasu grzechu pierworodnego. Bystry wzrok Ewy odkrywał łatwo pucułowatą, twarzyczkę małego aniołka, ukrytego w krzaku.
Uśmiechała się wówczas jak mogła najwdzięczniej i zwracała się do aniołka!
— Mój malutki, przybywasz z góry? jakże się miewa Pan?
Widząc się odkrytem, niebieskie dziecię zbliżało się i spadało na kolana Ewy.
— Pan, jest, jak zawsze, niezmienny w swojej Chwale.!
— Jak go zobaczysz, odpowiadała Ewa — powiedz mu, proszę, że mocno żałuję mego nieposłuszeństwa... Tak mi dobrze było w raju! co za wspaniałe przyjęcia tam dawałam! a jaki wyborny bufet! Ach! torty niebieskie!
Te niebieskie torty były prawdziwą zmorą Adama. Napróżno suszył sobie głowę, aby jakieś podobne do nich łakocie wymyśleć. Miesił pszenne podpło-