go bliżej podejść, wsiadali do łodzi, „dziadek” leniwie zsuwał się do wody, wyrzucając chmurę żółtawej piany. Będąc dzieckiem, Morales — nie bał się pływać pośrodku kajmanów, ale to były stworzenia małe i niedoświadczone. Groźne są tylko stare „żakaré guassú”, zwane smakoszami (lagarto sevado), które już kosztowały ludzkiego mięsa. Taki smakosz odtąd już stale na ludzi poluje jak na przysmak najdelikatniejszy, A iluż to ludzi tylu pokoleń minionych przesunęło się przez żołądek „dziadka”. To też, ile razy Jaramillo rzucał się w nurty rzeki, Morales, przez wzgląd na ich dawną przyjaźń, nie omieszkał go ostrzegać:
— Strzeż się dziadka!
Ale Jaramillo drwił z ostrzeżeń. Cóż jemu, posiadaczowi cudownego amuletu, mógł zrobić jakiś tam krokodyl, starszy od obu Ameryk!
Pewnej niedzieli Jaramillo, jak zwykle, wypłynął na głębsze miejsce, Morales zaś, wyciągnięty na trawie, ćmił mocno paragwajskie cygaro, aż mu czarna ślina kątami ust spływała. Z wysokiego brzegu ogarniając rzekę wzrokiem, dostrzegł nagle olbrzymią ciemną masę, zdążającą pod wodą z szybkością torpedy wprost na śmiałego pływaka.
„Dziadek” — pomyślał sobie Morales.
Nagle Jaramillo wyprężył ramiona, krzyknął przeraźliwi — i w jednej chwili znikł w nurtach rzeki.
Morales osłupiał. Zdumiewał go nie sam fakt dokonany, lecz jego możliwość! Jakto? więc amulet z piór kaburę nie chronił? To nie do wiary! to zupełnie niemożliwe! można we wszystko raczej uwierzyć, aniżeli w taką niedorzeczność!
Instynktownie skierował się ku miejscu, gdzie pływak pozostawił swoją odzież. Szeroki uśmiech rozjaśnił jego oblicze, powróciła niufność i wiara.
— Oczywiście!
Na ubraniu leżała torebka z cudownym amuletem.
40
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/42
Wygląd
Ta strona została przepisana.