Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pochyliwszy się nad wężem, przemówić do niego pocichu:
— Nie jesteś żmiję, ale — świerszczem! Natychmiast trucizna traci moc w ciele ofiary, boć przecie świerszcz nie jest jadowitym.
— I nic więcej? — spytał Morales, widocznie zawiedziony — to wszystko?
— To wszystko. Tylko słowa te należy wymówić w narzeczu guarani, jasnem jest bowiem, że węże tutejsze nie rozumieją mowy białych ludzi...
— A teraz — mówił ze smutkiem Jaramillo, — muszę czekać aż do przyszłego Wielkiego Piątku! nie mam już władzy nad wężami!
Nagle coś się stało. Jaramillo coś nazbyt często zaczął bywać w Asuncion, stolicy Paragwaju. Zaciekawiony temi wycieczkami, Morales zapytał go, co tam znalazł tak ciekawego.
— Widziałem go... — odrzekł Jaramillo z miną tak uroczystą, że jakkolwiek nie wymienił imienia istoty, którą oglądał, Morales domyślił się odrazu.
— Widziałeś kaburé?
— Tak jak ciebie teraz widzę!
Co za szczęście?! widzieć ptaka, którego jedno pióro czyni człowieka nietykalnym i najodważniejszym ze śmiertelników! Nawet znakomity czarownik, ojciec Jaramilla, przez całe życie cudownego tego ptaka nigdy nie widział. Takie szczęście!

Posiadaczem był pewien zamieszkały w Asuncion niemiec, przyrodnik, rubaszny i gruby, w złotych okularach, na którego obszernem podwórzu (patio)[1] mieścił się kompletny zwierzyniec, a w środku klatka

  1. domy hiszpańskie budowane są na sposób arabski w ten sposób, że wszystkie drzwi otwierają się na wewnętrzną werandę okalającą „patio“ od ulicy zaś zwykle mury nie posiadają okien. To wewnętrzne podwórko (patio) pełni rolą hallu w domach angielskich, (p, tł.)