Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gotowując jakieś niebywałe okrucieństwo, chciał mieć mnie za świadka, aby się cieszyć mojem przerażeniem — miało mu zastąpić oklaski...
Przyszedł mi na myśl najpierw inżynier, następnie Olga, i z niewiarogodną dokładnością przeczuwałem na parę minut naprzód każdy gest mego protektora.
Jak przewidywałem, samochód opuścił oświetlone ulice i poprzez zaciszne i ciemne zaułki, wjechał do nowej dzielnicy miasta, kierując się ku domowi Olgi del Monte. I poco generał mieszał mnie w te sprawy? co mógł mieć w tem za interes, aby mię wtajemniczać w swoje miłosne przygody?
Samochód zatrzymał się w alei, na którą dwa rzędy rozłożystych drzew rzucały cień głęboki, przerwany przez trzy smugi światła: środek ulicy i oba chodniki. Oświetlenie było tu mniej rzęsiste, niż w śródmieściu, kontrasty jednakże świateł i cieniów czyniły ukryty pod drzewami bulwaru, samochód zupełnie niewidzialnym. Światła samochodu natychmiast zgaszono, podobnie jak to czynią na okrętach, chcąc się niepostrzeżenie wśliznąć do przystani.
Do powozu zbliżyło się dwóch drabów w olbrzymich kapeluszach z liści palmowych na głowach. Nie widziałem ich nigdy przedtem, ale odgadłem odrazu, iż należeli do liczby tych, co czekali od generała „małego tylko słówka”. Mieli bezwątpienia polecenie uprzątnąć inżyniera w chwili, gdy opuści dom swojej, kochanki.
Nieszczęśliwy Taboada w tej chwili zapęwne opowiadał Oldze o swoich nadziejach i złudzeniach, nie przeczuwając, jak blisko śmierć nań czyhała.
Słyszałem, jak generał dawał dwom drabom pocichu instrukcje:
Zapamiętajcie sobie, że go wam tknąć niewolno! Tylko, gdyby chciał uciekać...