Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

fotelu, gdzie mogła spędzić około dwóch godzin, rozmawiając w myśli z wnukiem, uśmiechającym się do niej z ekranu. Biedny Albert nie znał jeszcze z pewnością wielkiej nowiny, która poruszyła Paryż a z nim świat cały.
— Do widzenia, Crainquebille! Mój wnuk na mnie czeka. Biedny chłopiec nie ma święta — będzie grał tego wieczora tak samo jak poprzednich.
Wędrowny filozof, który ostatecznie pogodził się ze złudzeniami swojej starej przyjaciółki, uważał za stosowne udzielić jej kilku rad.
— Zabijasz się, moja droga, prawie nic nie jadasz, pijesz za wiele, wydajesz pieniądze bez rachunku, roztrwonisz cały swój kapitał obrotowy. Wczoraj byłaś już zmuszona kupić na kredyt połowę swego towaru... Przytem od tygodnia postarzałaś się o lat kilka. Ale ostatecznie, jeżeli ci to sprawia przyjemność... jeżeli w tem widzisz swoje szczęście...
Stara pośpieszyła do kina, mimo obrzmiałych nóg, które odmawiały posłuszeństwa. Tam w tej ciemnej sali odpocznie wygodnie.
Ulice były jeszcze ciemne, jak podczas nocy wojennych, kiedy obawiano się ataków lotniczych. Ale tłum gromadził się tu i owdzie, odzywały się dźwięki instrumentów muzycznych, w zaułkach improwizowano tańce. Kiedy stara dowlokła się wreszcie do kina, odźwierny powitał ją wesołym okrzykiem:
— Niech żyje pokój, babciu!
Potem dodał od niechcenia, jakgdyby rzecz obojętną:
— Tego wieczora wnuk pani nie występuje, skończyło się. Cały program zmieniony — ale warto zobaczyć.
— Co?
Stara musiała się oprzeć o mur, aby nie upaść. Była śmiertelnie blada, a oczy miała nadmiernie rozszerzone. Odźwierny zaczął jej tłómaczyć.
— Tydzień minął. Całkowita zmiana programu.