Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wnuczkę, za sobą zaś sztywnego i wzbudzającego w niej odrazę lokaja, była onieśmielona i zatęskniła za wspaniałą kuchnią i uprzejmą kucharką na dole.
Przyznawała otwarcie, iż tak wytwornej uczty nie widziała nigdy w życiu, unosiła się nad nieznanemi jej potrawami, ale w głębi duszy pragnęła, aby się to jaknajprędzej skończyło. Przymus obcego środowiska był dla niej nieznośny.
Spojrzała na zegar, ustawiony na kominku. Dochodziła ósma. — Nie śpiesz się, babciu, mamy czas! moje auto odstawi nas tam za kilka minut.
Nagle rozległo się niecierpliwe dzwonienie od bramy, zdumione okrzyki pokojówki, trzaskanie drzwiami, jakiś głos męski...
Pokojówka wbiegła zadyszana:
— Proszę pani... Pan przyjechał!
Po chwili wpadł do pokoju ładny chłopiec w mundurze lotnika: Julietta rzuciła mu się na szyję. Nie widziała go od sześciu miesięcy! — niepodobna było dostać urlopu w tym czasie.
Lotnik mówił głosem przerywanym:
— Niespodziewany urlop — pośpieszne zlecenie do Paryża... Dwadzieścia cztery godziny — ani chwili dłużej...
Tulił kochankę w objęciach, okrywając jej ramiona głośnemi pocałunkami.
Stara powstała poważna i ponura. Była tutaj zbyteczna.
Widząc, że babka odchodzi, Julietta wyrwała się z ramion kochanka i pobiegła za nią.
— Widzisz, babciu, przybył na 24 godziny! dziś niepodobna... innego dnia, jeśli zechcesz... żywi mają swoje prawa.
Stara po chwili znalazła się na czarnej i mrocznej ulicy. Latarnie przysłonięte ze względu na ataki lotnicze, dawały zaledwie tyle mdłego światła, ile