Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przez jakieś podziemie nekropolu. Gdy przystawał, zapanowywała znów cisza: „Cisza od dwóch tysięcy lat!“ — myślał. Lecz nagle w ową, odwieczną ciszę wdarły się odległe echa zażartej kłótni; to dozorcy i robotnicy, zatrudnieni przy odkopywaniu miasta, rozsiadłszy się na ruinach przedwiecznych, obrzucali się klątwami i wygrażali sobie pięściami, jedni porwani patrjotycznym entuzjazmem, inni znów — myślący jedynie o straszliwości wojny. Ferragut z planem w ręku minął owe grupy, a nikt z nich nie wstał nawet, by mu zaproponować przewodnictwo. W ciągu dwóch godzin, mógł się był łudzić, że jest mieszkańcem starożytnej Pompei, jaki pozostał sam w mieście podczas święta na cześć bogów polnych. Wzrok jego biegł aż po krańce prostych ulic, nie napotykając niczego, coby mu przypominało o teraźniejszości.
Zmęczony tą przechadzką po moście umarłych, Ferragut siadł wreszcie na kamiennej, ławce pośród ruin jednej ze świątyń. Patrzał na plan, rozłożony na kolanach i rozkoszował się nazwami, jakie ponadawano ciekawszym budowlom, czerpiąc do nich natchnienie z mozaik lub malowideł: willa Diomedesa, willa Fauna, willa o Czarnym Murze...
Na szelest czyichś kroków podniósł oczy. Przechodziły jakieś dwie panie za poprzedzającym je przewodnikiem. Słusznego wzrostu, szły z widoczną pewnością siebie. Obie osłoniły twarze woalkami; podobne woale, skrzyżowane na ramionach, spadały im na barki. Ferragut odgadł, że była między niemi znaczna różnica wieku. Jedna z nich, dość korpulentna, stawiała na ziemi, z pewną dostojnością potężne stopy, obute w luźny trzewik na niskim obcasie. Druga, wyższa i smuklejsza, najoczywiściej młodsza, kroczyła w lekkich podskokach, prostując się z wdziękiem nieco wymuszonym na swych wysokich obcasach.